Zakochany Kanda [by Laurie & Vesper]

To był jeden z tych dni, które według Japończyka powinno się wykreślić z kalendarza. Walentynki. Święto wymyślone przez głupców dla jeszcze większych głupców. Irytująca niedogodność, która ku jego niezadowoleniu powtarzała się co roku.
Nawet jego ulubione danie – makaron soba przestał mu smakować w chwili, gdy do stołówki wszedł rudzielec z trzema bukietami kwiatów. Po jednym dla każdej egzorcystki. Gdy usłyszał radosne piski obdarowanych kobiet, stwierdził, że nie przełknie już ani kęsa śniadania, które miał przed sobą.

Odchodząc od stołu, zdążył jeszcze zauważyć, że nawet na twarzy znienawidzonej przez niego Vesper widniał uśmiech zadowolenia. Nie, żeby go to interesowało, ale blondynka zawsze zachowywała się w sposób, który odstraszał ewentualnych adoratorów. Najwidoczniej jednak nie tyczyło się to rudzielca, który zresztą jako pierwszy zaprzyjaźnił się z dziewczyną.
Już prawie udało mu się opuścić pomieszczenie, kiedy na jego drodze pojawił się Komui. Chińczyk spojrzał na niego sugestywnie, popijając przy tym parującą jeszcze kawę z niebieskiego kubka z różowym króliczkiem.

– Wysyłam cię na misję – oznajmił okularnik, wręczając mu przy tym dokumenty sprawy.
Kanda nigdy by nie przyznał tego na głos, ale w tej chwili był gotów ucałować uciążliwego Kierownika. Marzył o tym, aby opuścić ten cyrk i wrócić dopiero, jak będzie po wszystkim.
– Vesper, zbieraj się. Ty i Kanda macie być za piętnaście minut przy wrotach Arki! – krzyknął Chińczyk w stronę blondynki.

Ostatnie słowa Lee wywołały na ustach Japończyka grymas niezadowolenia. Do tej chwili miał nadzieję, że zadanie przeznaczone jest tylko dla niego. Obecność dziewczyny podczas misji była dla niego niczym Kara Boska.
Vesper nie uśmiechało się utkwić w Walentynki w towarzystwie Azjaty. Nie oznaczało to jednak tego, że chciała spędzić ten dzień z kimś szczególnym. Po prostu nie znosiła przebywać sam na sam z tym gburem.
Postanowiła jednak, że tym razem dobrowolnie nie weźmie na wyprawę swojej wilczycy. Nie chciała znów dawać mu okazji do zrobienia jej kolejnej awantury, która niechybnie czekałaby ją jeszcze przed opuszczeniem Zakonu.
Nie uważała, że jest to akt kapitulacji z jej strony. Po prostu miała dziś wyjątkowo dobry humor i nie chciała sobie go niepotrzebnie psuć.
Vesper, wychodząc ze swojego pokoju z łukiem w dłoni, spojrzała na zegarek. Zostało jej tylko dwie minuty do wyznaczonej przez Kierownika godziny, co oznaczało, że musiała się śpieszyć.
Przewiesiła broń przez ramiona i rzuciła się biegiem przez opustoszałe korytarze, kierując się do sali, w której mieściła się Arka.
Paręnaście minut później Japończyk przystanął, kobieta, którą ścigał, wpadła w pułapkę, wbiegając do budynku, z którego nie było możliwości ucieczki. Z dokumentów wynikało, że była ona dostawcą potencjalnych akum dla Milenijnego. Co dla niego było niezaprzeczalnym faktem od chwili, gdy zaczęła uciekać na widok dwójki egzorcystów. Gdzieś podczas tej pogoni stracił z oczu Vesper, nie zamierzał się jednak tym przejmować. Dla niego najważniejsze było zadanie.
Stojąca przed nim brunetka według oficjalnych źródeł zajmowała się sprzedażą eliksirów miłości. Podejrzane jednak było to, że obiekty uczuć osób, które korzystały z jej usług, niedługo później stawały się akumami.

– Poddaj się. Nie masz możliwości ucieczki – oznajmił spokojnie.
– Nigdy, Egzorcysto! – mówiąc to, wyciągnęła coś z kieszeni długiej spódnicy i zanim Japończyk zdążył zareagować, oślepiła go, rzucając w jego twarz jakimś proszkiem.

Zaklął siarczyście, uświadamiając sobie, że kobieta zniknęła podczas, gdy on próbował oczyścić zaprószone spojówki. Gdyby tego było mało, usłyszał dźwięk świadczący o tym, że w jego kierunku biegnie Vesper. Ujrzał ją w chwili, gdy wbiegła zdyszana do pomieszczenia, w którym się znajdował.

– Co tak stoisz? Gdzie ona jest? – spytała egzorcystka, starając się przy tym złapać oddech.
– Uciekła – wyjaśnił, uśmiechając się przy tym przepraszająco.
– Kanda, dobrze się czujesz? – spojrzała podejrzliwie na uśmiech goszczący na obliczy bruneta.
– Wspaniale – oznajmił. – Pięknie dziś wyglądasz – dodał natychmiast.
– Na głowę upadłeś czy co? – spytała, podchodząc do chłopaka i kładąc mu dłoń na czole. – Gorączki nie masz – mruknęła pod nosem, nadal uważnie go obserwując.
– Nic mi nie jest – oznajmił onieśmielony jej bliskością. – Po prostu jestem szczęśliwy, że jesteś przy mnie – wyszeptał nieśmiało.
– Że co!? – wydała z siebie okrzyk zdziwienia, patrząc głęboko w stalowoczarne oczy egzorcysty. – Wracamy do Kwatery Głównej, Matron musi cię zbadać – burknęła, chwytając za ramię Japończyka i pociągnęła go za sobą.

Vesper uznała, że sprawa jest poważna. Nienaturalne zachowanie Japończyka biło wręcz po oczach. Trzeba było coś tym zrobić, sama sobie z tym jednak nie poradzi. W tym celu będzie musiała wrócić z Japończykiem do Kwatery Zakonu.
Idąc ulicą w kierunku miejsca, gdzie Komui obiecał otworzyć wrota Arki, zorientowała się, że Japończyk już za nią nie idzie. Zmięła przekleństwo cisnące jej się na usta, zawracając, aby znaleźć Azjatę. Nie musiała długo szukać, już po chwili spostrzegła go, wychodzącego z pobliskiej kwiaciarni. W rękach trzymał wielki bukiet czerwonych róż. Było ich chyba z setka. „Co on do cholery wyprawia?” przeszło jej przez myśl, idąc w jego kierunku.
To, co wydarzyło się chwilę później, sprawiło, że dziewczyna najzwyczajniej w świecie zdębiała. Brunet jak gdyby nigdy nic klęknął tuż przed nią na jedno kolano, wyciągając w jej stronę kwiaty, które wcześniej zakupił.

– Odbiło ci!? – warknęła, rozglądając się wokół, aby upewnić się, że nikt nie widzi jej upokorzenia.

Niestety nie miała tyle szczęścia. Niecodzienny widok wzbudził zainteresowanie przechodniów, co wytrąciło już i tak złą egzorcystkę z równowagi.

– Wstawaj! – syknęła.

Mimo że Japończyk posłusznie podniósł się z klęczek, jego mina wskazywała, że sprawiła mu tym przykrość. „A co mnie to obchodzi?” pomyślała buńczucznie. Po chwili westchnęła zrezygnowana.

– Daj mi te cholerne kwiaty – warknęła zła na siebie za to, że jest taka miękka. – Idziemy – zarządziła, biorąc od wyraźnie rozpromienionego bruneta bukiet róż.
– Poczekaj – powiedział, chwytając ją za dłoń, zmuszając ją tym samym na to, aby na niego spojrzała. Uniosła jedną brew w niemym pytaniu, wskazując na ich połączone ręce. – Chciałbym cię przeprosić za moje dotychczasowe zachowanie. Nie ma dla mnie usprawiedliwienia, ale chciałbym, żebyś mi wybaczyła i dała nam szansę.
– Szansę na co? – spytała podejrzliwie.
– Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdybyś zgodziła się być ze mną – oznajmił z nadzieją wyczuwalną w jego tonie.
– Być ze mną…? – nie potrafiła zrozumieć, o co chodzi egzorcyście.
– Chodzi mi o to, abyśmy byli parą – sprecyzował.
– Parą?! – jęknęła ze zgrozą, jednocześnie wyrywając dłoń z jego uścisku. – O Boże! Cokolwiek ci jest, nie dotykaj mnie. To może być zaraźliwe!
– Moje uczucie do ciebie jest szczere i prawdziwe. Jestem całkowicie zdrowy – zapewnił natychmiast Japończyk.
– Jak każdy wariat – mruknęła pod nosem. – Wracajmy do Zakonu, tam porozmawiamy – wybrnęła z sytuacji.

Oczywiście wcale nie miała zamiaru rozmawiać z brunetem o żadnych uczuciach. Po powrocie postara się o to, aby zapewnili mu jakiś przyjemny pokoik bez klamek. „Ciekawe, czy będzie mu do twarzy w kaftanie” pomyślała złośliwie.

Wychodząc z Arki, Vesper odetchnęła z ulgą. Nareszcie będzie mogła pozbyć się towarzystwa szurniętego Japończyka. Gdy pojawili się w Kwaterze Głównej, czekało już na nich rodzeństwo Lee, jakimś cudem przypałętał się też Lavi z Allenem. Ten drugi trzymał w dłoni pojedynczą różową różę. Symbolizowała ona przyjaźń, blondynka natychmiast domyśliła się, że to ona ma być osobą, którą białowłosy chce obdarować.

– Nie spodziewałem się was tak szybko – odezwał się jako pierwszy Komui.
– Natrafiliśmy na nieprzewidziane problemy – burknęła dziewczyna speszona tym, że wszyscy przyglądają się kwiatom, które trzymała w ręce.
– O jaki piękny bukiet! – pisnęła Lenalee. – Od kogo, jeżeli można wiedzieć?
– No właśnie w tym cały w tym szkopuł, że od niego – westchnęła, wskazując ruchem głowy na Azjatę.
– Od Kandy?! – krzyknęli wszyscy jednocześnie.
Trójka egzorcystów wraz z Kierownikiem patrzyli z niedowierzaniem to na nią, to na Kandę. Czuła się, jakby co najmniej wyrosła jej druga głowa.
– Mówiłam przecież, że nam się zadanie nieco skomplikowało – podkreśliła stanowczo.
– Nieprawda, po prostu zrozumieliśmy, co do siebie czujemy – oznajmił brunet wszem i wobec, wpatrując się przy tym maślanym wzrokiem w blondynkę.
Lenalee podbiegła do Kandy i, chwytając go za poły płaszcza, zaczęła nim szarpać.
– Kim jesteś? Oddaj natychmiast z powrotem naszego Kandę! – krzyczała rozeźlona.
– Puść mnie! – powiedział stanowczym tonem.
– Ja to załatwię, Lenalee – oznajmił rudzielec, podchodząc do Azjaty.

Zanim ktoś zorientował się, co kronikarz planuje, ten z całej siły uderzył bruneta w potylicę.

– No, to powinno go otrzeźwić – zadeklarował z dumą Lavi.
– Już nie żyjesz, durny króliku – krzyknął wściekły Japończyk, sięgając po katanę.

Lavi, nie myśląc zbyt długo, zaczął uciekać, chcąc zniknąć z oczu rozwścieczonemu Azjacie. Zrozumiał, że to, co zrobił, nie było dobrym pomysłem, a sam Japończyk aż tak bardzo się nie zmienił.
Allen wykorzystał ten moment i podszedł do blondynki, aby wręczyć jej kwiat z okazji dnia św. Walentego.

– Proszę, to dla ciebie – powiedział z uśmiechem, wręczając dziewczynie różę.
– Dziękuję, jest naprawdę śliczna.

Walker nachylił się i pocałował blondynkę w policzek. Gest ten został jednak zauważony przez Azjatę, który w tym momencie zaprzestał gonitwy za rudzielcem, kierując się tym razem w stronę białowłosego egzorcysty.

– Kanda, opanuj się! – krzyknęła Lenalee, która jako pierwsza spostrzegła na co się zanosi.
– Nikt nie będzie całował mojej dziewczyny – warknął tamten, nadal zamierzając się Mugenem na Allena.
– On oszalał! – jęknął Walker.
– Kanda, przestań! – fuknęła wściekle Vesper, stając pomiędzy nim a białowłosym, dla niej miarka się przebrała.
– On cię pocałował – powiedział tonem usprawiedliwienia.
– Nie masz prawa mieć o to pretensje, nic nas nie łączy!- prychnęła wściekle.
– Czemu nie chcesz zaakceptować naszej miłości? – spytał przygnębiony.
– No właśnie, czemu? – zapytał Komui.
– Czyście ludzie już dzisiaj do reszty powariowali? Ja i Kanda? Musiałabym na łeb upaść, żeby się w nim zakochać! – wyładowała swoje emocje na okularniku. – Zresztą róbcie co chcecie, tylko trzymajcie go ode mnie z daleka. Przyrzekam, że poszczuje go Yuki, jeżeli zacznie znów tą swoją gadkę o uczuciach – oznajmiła, po czym, nie oglądając się za siebie, ruszyła w stronę swojego pokoju.

– Ładnie, braciszku, głupszego pytanie nie mogłeś zadać – westchnęła Lenalee, patrząc na żałosną minę bruneta, który odprowadzał wzrokiem odchodząca blondynkę.
– No co? Tworzyliby ładną parę – stwierdził wprost Chińczyk.
Nie dodał już jednak, że wtedy miałby jednego kandydata mniej do roli chłopaka swojej siostry.
– Czasami zastanawiam się, czy nas rzeczywiście łączą jakiekolwiek więzy krwi – pokiwała głową z niedowierzaniem. – Kanda, a ty gdzie idziesz? – spytała oddalającego się bruneta.
– Muszę odzyskać względy swojej ukochanej – burknął w odpowiedzi i już go nie było.
– Jemu naprawdę odbiło – stwierdził Allen, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem.
– A może on naprawdę się zakochał? – zagadnął Lavi.
– Chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz – prychnął Walker.
– Każdy ma prawo do tego uczucia – stwierdził kronikarz.
– Ale Kanda? I to w Vesper? Przecież on jej nienawidzi od chwili, gdy tylko ją ujrzał – przypomniał białowłosy.
– Od nienawiści do miłości tylko jeden krok – odpowiedział rudzielec filozoficznie.
– Zamiast tyle gadać, idźcie lepiej sprawdzić, co mu do łba strzeliło. Nie chciałabym, aby Vesper była zmuszona do spełnienia swojej groźby – zarządziła Lenalee.

W trakcie, gdy dwójka egzorcystów szukała Kandy, Vesper wyładowywała swoje dzisiejsze frustracje na sali treningowej. Nic jej tak nie uspokajało jak strzelanie z łuku, żałowała tylko, że nie może aktywować swojego innocence. Komui wyraźnie jej tego zabronił po tym, jak jedna z jej strzał podpaliła drewniany filar, na której znajdowała się tarcza strzelnicza. Przecież to nie była jej wina, że jedna z ognistych strzał chybiła celu, trafiając przy tym w belkę. No ale cóż, rozkaz to rozkaz. Chociaż po ostatniej wymianie zdań z Komuim, korciło ją, aby zrobić mu na złość, łamiąc ograniczenie, które zostało na nią przez niego nałożone. Była już gotowa to zrobić, kiedy do pomieszczenia wpadł zdyszany Lavi.

– Vesper, musisz nam pomóc! – krzyknął bez tchu.
– Co się dzieje?
– Kanda.

To jedno słowo wystarczyło, aby dziewczyna skrzywiła się wymownie.

– Cokolwiek chcesz powiedzieć, mnie to nie interesuje – oznajmiła, naciągając cięciwę i wypuszczając strzałę do lotu.
– Błagam, tylko ty jesteś w stanie go powstrzymać – jęknął.
– Co on znowu zmajstrował? – westchnęła z rezygnacją.
– Namówił Jerry’ego, aby ten zajął się robieniem czekoladek dla ciebie zamiast obiadem. Przez co w stołówce panuje istna wojna światowa, a o Allenie już nie wspomnę – wyjaśnił.
– Chcesz powiedzieć, że Walker planuje zamach na Kandę?
– Gorzej, chce go zamordować! – sprecyzował.
– Mogę mu pomóc jak chcesz – uśmiechnęła się przewrotnie.
– To nie jest śmieszne – burknął rudzielec.
– Mnie to bawi.
– Pomożesz? – spytał z nadzieją w głosie.
– Jesteś mi winny czekoladki – stwierdziła, przewieszając łuk przez ramię.
– Cokolwiek sobie zażyczysz – zgodził się natychmiast.

Gdy w towarzystwie rudzielca weszła do stołówki, musiała przyznać, że chłopak ani trochę nie przesadzał. W pomieszczeniu panował potworny harmider, wywołany przez niezadowolonych pracowników Zakonu. Na samym środku sali stał Allen z Kandą. Dwójka egzorcystów mierzyła się wzrokiem w każdej chwili gotowi się na siebie rzucić. Wyraz twarzy Walkera był niezwykle wymowny, chłopak kipiał żądzą mordu. Japończyk nie był lepszy, jego zawzięta mina jasno wskazywała na to, że nie ma zamiaru ustąpić w tym sporze.
Vesper bez chwili zwłoki ruszyła w ich stronę, tym musi zająć się w pierwszej kolejności.

– Natychmiast dezaktywujcie innocence – zarządziła stanowczym tonem.
– Najpierw przekonaj tego głupka, żeby wybił z głowy Jerry’emu robienie tych czekoladek – burknął białowłosy.
– Kogo nazywasz głupkiem, kiełku fasoli? – warknął Kanda.
– Ja nie znoszę czekoladek – skłamała gładko.
Tak jak się spodziewała, jej ostatnie słowa wywołały natychmiastową reakcję Japończyka.
– Wybacz, kochanie – przeprosił skruszony.
– Jestem głodna, mógłbyś poprosić Jerry’ego, aby w końcu podał obiad? – spytała chytrze.
– Dla ciebie wszystko – oznajmił, kierując się w stronę kuchni.
– Vesper, chyba cię ozłocę! – wykrzyknął Allen, w ostatniej chwili hamując się, aby nie ucałować blondynki.

Mając jednak świeżo w pamięci reakcję Japończyka na jego wcześniejszy całus, postanowił tego nie robić.

– Mamy problem – oznajmił Lavi, patrząc za znikającym w drzwiach kuchni Azjatą.
– Co ty nie powiesz? – sarknęła dziewczyna.
– Trzeba coś z tym zrobić – mruknął białowłosy.
– Tylko co? – spytała blondynka.
– Mam pomysł. Vesper przypilnuj Kandę. Poszukam Pandy, on na pewno będzie wiedział, co robić.
– Ale przecież Bookman jest w Oddziale Azjatyckim – przypomniał Allen.
– Co to za problem? Mamy Arkę – przypomniał rudzielec
– Błagam cię, tylko się pośpiesz. Nie wiem, ile wytrzymam w jego towarzystwie, nie zabijając go przy tym.

Gdy wszystko było już ustalone, dziewczyna ruszyła w stronę kuchni. Zanim chwyciła za klamkę, żeby wejść do królestwa Jerry’ego, drzwi otworzyły się. Stanął w nich Japończyk, który na jej widok zrobił jeszcze bardziej cielęcą minę niż było to możliwe. Cokolwiek się z nim działo, było coraz gorzej. Miała nadzieję, że Lavi szybko wróci z informacjami, jak sprawić, aby brunet znów zachowywał się tak jak wcześniej.

– Idziemy, kochasiu – oznajmiła, łapiąc go za dłoń i ciągnąc w stronę wyjścia ze stołówki.

– Ale… Jerry przygotowuje właśnie obiad dla ciebie – przypomniał brunet.

– Wybacz, ale naszła mnie ochota na małe randez-vous w moim pokoju. Chyba nie chcesz, abym poszła tam z kimś innym? – spytała przewrotnie, trzepocząc przy tym zalotnie rzęsami.

Była lepszą aktorką niż myślała. Musiała przyznać, że ta cała sytuacja zaczynała ją chwilami bawić. Teraz jednak było ważne, aby odseparować opętanego Japończyka od reszty mieszkańców Kwatery Głównej Zakonu.

– Oczywiście, że nie. Jesteś moja, nikomu nie pozwolę, aby mi cię odebrał – zapewnił.

– Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło – oświadczyła dwuznacznie.

Niedługo później weszła wraz z brunetem do swojego pokoju. Nie trzeba było długo czekać na reakcję Yuki na wtargnięcie do jej sanktuarium Japończyka. Wilczyca podniosła się z posłania i warknęła ostrzegawczo, ukazując przy tym śnieżnobiałe kły.

– Yuki, idź do stołówki. Jerry na pewno ma dla ciebie jakieś smakołyki.

Zwierzę bez słowa protestu wybiegło na korytarz, kierując się do jadalni. To znajdujące się w niej innocence sprawiało, że wilczyca rozumiała wszystko, co mówi do niej jej właścicielka a zarazem użytkownik. Nikogo nie dziwiło już nawet to, że Yuki przemieszcza się samodzielnie po terenie budynku czy przychodzi do stołówki w porze posiłków. Wszyscy zaakceptowali ją bez zastrzeżeń, no może z jednym wyjątkiem, dlatego też odesłała ją jak najdalej od Azjaty. Nie chciała, aby komuś stała się krzywda.

– Rozgość się – zwróciła się do bruneta.

– Nie bywałem tu chyba za często? – spytał, siadając na łóżku.

– Może kilka razy – przytaknęła, sadowiąc się na brzegu parapetu.

Za wszelką cenę chciała zachować dystans. Może i jest zmuszona do przebywania w jego towarzystwie, ale wszystko ma swoje granice.

– Czuję się źle, gdy sobie przypomnę, jak cię traktowałem. Czy jesteś w stanie mi to kiedyś wybaczyć? – zapytał z nadzieją w głosie, nie spuszczając ani na chwilę wzroku z jej osoby.

– Eee… no jasne, nie ma, o czym mówić – grała na zwłokę.

– Tak się cieszę, nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy – przyznał, jednocześnie wstając z posłania i kierując się w jej stronę.

Dziewczyna wpadła niemal w panikę, gdy Japończyk zbliżył się do niej, tym bardziej, że odciął jej tym samym drogę ucieczki. Nie wiedziała, czy zrobił to celowo, ale teraz miała go tuż przed sobą a za plecami okno.

Obiecując Laviemu, że zajmie się Kandą, nie spodziewała się żadnych trudności. Teraz jednak tego żałowała, także tego, że odesłała Yuki.

Najgorsze jednak dla niej było to, że obawiała się go odepchnąć. Ciężko jej było określić jak brunet może zachować się w takim przypadku pod wpływem tego dziwnego opętania. Cokolwiek bowiem było przyczyną zachowania chłopaka, to nie było to nic normalnego.

Patrząc na nią, czuł, że szumi mu w głowie, był pijany z euforii. Była tak blisko, tuż przed sobą widział jej drobną twarzyczkę w kształcie serca, piękne, niemal platynowe włosy i te niesamowite fiołkowe oczy, które hipnotyzowały go swoim spojrzeniem. Była wprost uderzająco piękna. Nie potrafił zrozumieć, jak wcześniej mógł być dla niej tak okrutny. Wybaczyła mu jednak, czym sprawiła mu niesamowitą przyjemność.

Gdy zbliżył się do niej, poczuł ten jakże charakterystyczny zapach fiołków, który tak uwielbiał. Nie potrafił trzymać się od niej z daleka, niemal magnetyczna siły przyciągała go do niej. Wyciągnął rękę i dotknął opuszkami palców miejsca tuż przy zagłębieniu szyi dziewczyny. Miała taką delikatną skórę, w dotyku przywodziła mu na myśl płatki róż.

Mimowolnie podążył wzrokiem na jej usta, które w tej chwili były zaciśnięte, oczy patrzyły groźnie. Dlaczego ona nadal się broni przed uczuciem do niego? Wprost nie mieściło mu się to w głowie. Poczuł narastającą w nim złość, ona jest jego i musi to zaakceptować. Nigdy nie pozwoli, aby miał ją inny mężczyzna. Tym bardziej ten pomiot szatana Tyki Mikk, na samą myśl o nim zaczęła narastać w nim furia. Już on się postara, aby raz na zawsze wybić jej z głowy tego bękarta.

Vesper w milczeniu obserwowała grę emocji odzwierciedlającą się na twarzy bruneta, zmieniające się niczym w kalejdoskopie. W pewnym momencie jego oblicze się zachmurzyło, jakby przypomniał sobie coś złego. Zanim jednak zdążyła zapytać o dręczące go myśli, on chwycił ją za tył głowy i szarpnął tak, że niemal zderzyli się nosami. Gwałtowny pocałunek, który nastąpił chwilę później, był dla niej takim zaskoczeniem, że przez chwilę zamarła niezdolna do żadnej reakcji. Szybko się jednak opanowała, próbując odepchnąć natrętnego Japończyka. Ten jednak ani drgnął pod naporem jej dłoni, był dla niej zbyt silny.

Już miała zastosować ostrzejsze środki perswazji, kiedy jakaś siła odciągnęła od niej Azjatę. Odetchnęła z ulgą, widząc Laviego, który trzymał Kandę w stalowym uścisku, uniemożliwiając mu ponowne zbliżenie się do niej.

– Co tak długo? – poskarżyła się.

– Wybacz, nie sądziłem, że będę musiał przerywać wam małe tête à tête – wskazał wymownie na jej opuchnięte usta.

– Puszczaj – warknął brunet.

– Nic z tego, kochasiu – mruknął rudzielec.

– Czego się dowiedziałeś? – spytała dziewczyna.

– Kanda jest pod wpływem silnego uroku miłosnego.

– Jak go zdjąć?

– Musisz znaleźć osobę, która ten urok rzuciła. Ona na pewno będzie wiedzieć, jak to zrobić – wyjaśnił.

– To z pewnością wina tej przeklętej zielarki – mruknęła.

– Trzeba to zrobić jak najszybciej, zanim całkowicie mu odbije. Panda twierdzi, że będzie coraz gorzej – oznajmił, jednocześnie starając się przytrzymać szarpiącego się egzorcystę.

– Co ty nie powiesz? – burknęła.

– Masz mnie natychmiast puścić, durny króliku. My się kochamy, ja się z nią ożenię! – miotał się Japończyk.

– Zajmij się nim, ja poszukam Komuiego i wyjaśnię mu sytuację. Trzeba jak najszybciej znaleźć to wstrętne babsko – stwierdziła, kierując się w stronę wyjścia.

– Tylko się pośpiesz – poprosił błagalnie Lavi.

– Taki mam zamiar – powiedziała, zamykając za sobą drzwi.

Zostawiając Japończyka z kronikarzem, miała nadzieję, że ten sobie poradzi do jej powrotu. Ona sama czym prędzej udała się do gabinetu Kierownika. Gdy weszła, ten siedział przy biurku, popijając kawę i przeglądając jakieś dokumenty. Bez żadnych wstępów obwieściła okularnikowi, że mają poważny problem i że musi iść z nią. Vesper nie zwlekając już chwili dłużej ruszyła w kierunku pomieszczania, gdzie znajdowały się wrota portalu. W międzyczasie wyjaśniła Komuiemu cel swojej wyprawy. Okularnik zgodził się z nią, że w tym przypadku najlepiej będzie, aby załatwiła to sama. Wysyłanie z nią kolejnego egzorcysty może skończyć się kolejnym zauroczeniem, a tego nie chcieli.
W niecałe pół godziny później dziewczyna dotarła do miejsca, gdzie mieścił się mały sklepik z ziołami. To tu po raz pierwszy zetknęli się z wiedźmą, niestety był zamknięty, co oznaczało, że będzie miała utrudnione zadanie.
Zajrzała do środka przez szybę, ale nie wypatrzyła niczego niezwykłego. Już miała odejść, kiedy ujrzała w witrynie odbicie znajomej postaci. Jej wzrok natychmiast podążył na przeciwległą stronę ulicy, gdzie w cieniu kamienicy stały dwie zakapturzone postacie.

Vivian i Arte wybuchnęli gromkim śmiechem, kiedy przeczytali dokumenty ich wspólnej misji. Po prostu nie mogli się powstrzymać, tak zabawne było to dla nich.

– Niezły cel jak na walniętego – stwierdziła brązowowłosa, gdy się w końcu trochę uspokoiła.

– Zgadzam się, malutka. Rzeczywiście Rada czasem wykazuje się poczuciem humoru.

Walentynki nie były praktykowanym świętem w Lidze Cieni, gdzie związki pomiędzy pracownikami były surowo zakazane. Ich ten dzień nie obowiązywał, choć tak naprawdę większość Cieni robiła sobie z tego głupie żarty. Nie, dlatego, że byli samotni, ale założenia tego święta były dla nich nieszczerze. Tutaj panowała przyjaźń i każdego dnia ją sobie okazywali w codziennym życiu jak normalni, cywilizowani ludzie.

Dwójka Cieni szybko spakowała swoje rzeczy i ruszyła na polowanie. Już popołudniu byli w niewielkim miasteczku, w którym pewna kobieta trudniła się sprzedażą tzw. „eliksirów miłości”, po czym wiele osób znikało bez wieści. Właśnie dlatego zostali wysłani we dwójkę, żeby nie dać się zaskoczyć wiedźmie, która na pewno tanio skóry nie odda.

Arte pierwszy zobaczył jasnowłosą dziewczynę odzianą w mundur Czarnego Zakonu, która przez chwilę zaglądała niecierpliwie przez witrynę pustego sklepu, po czym odwróciła się i spojrzała prosto na nich.

– Chyba będziemy mieć towarzystwo – mruknął, wskazując na blondynkę.

– To Vesper, jedna z nowych – odparła Vivian, czując nadchodzące kłopoty.

Przez chwilę chciała odejść stamtąd, żeby nie dać dziewczynie możliwości podejścia do nich, ale kątem oka zobaczyła, że jej towarzysz wcale nie szykuje się do odwrotu, a wręcz przeciwnie – oparł się nonszalancko o ścianę budynku i czekał na rozwój sytuacji.

Vesper nie wahała się ani chwili, ruszyła w kierunku dziewczyny, która już raz wybawiła ją z opresji. Była pewna, że niższa z zakapturzonych postaci jest znajoma, wyczuła jej charakterystyczne innocence. Sądząc z postawy, którą przyjęła wyższa z osób, nonszalancko opierając się o fasadę budynku, nie była niemile widziana. Co przyjęła z niemałą ulgą, bo w tej chwili potrzebowała, aby ktoś wyciągnął do niej pomocną dłoń. Gdy stanęła o krok od nich, uśmiechnęła się blado.

– Znów się spotykamy – odezwała się, patrząc wprost na dziewczynę. – Niestety i tym razem potrzebuję twojej pomocy.

– Wyczuwasz innocence, a do tego rozpoznajesz spotkane już odłamki – zauważyła Vivian. – Jesteś tu sama?

– Tak, jestem sama – przytaknęła. – Muszę za wszelką cenę odnaleźć kobietę, która handluje „eliksirami miłości” w sklepiku po przeciwnej stronie ulicy. Niestety nie mam pojęcia, gdzie mogę ją znaleźć. Sądząc z waszej obecności, wy też jej szukacie.

– Mądra dziewczyna – uśmiechnął się wampir.

– Nie przeginaj, Arte – syknęła, znając stosunek do życia swojego przyjaciela.

Zsunęła z włosów kaptur, potwierdzając swoją tożsamość. Skoro nie było tu innych egzorcystów, mogła sobie na to pozwolić, bo Vesper i tak nie znała jej imienia.

– Masz rację, ta wiedźma jest naszym celem. Zbyt wielu ludzi przez nią ucierpiało, żebyśmy tego nie zauważyli – odpowiedziała blondynce.

– Jako, że dopiero tu dotarliśmy, nie powiemy ci, gdzie jest – dodał Arte. – Ale znalezienie jej to kwestia najwyżej godziny. Po co właściwie egzorcystka szuka tej wiedźmy? – zapytał.

Przyglądał jej się ciekawie spod kaptura, którego ze względu na porę nie mógł ściągnąć. Najwyraźniej nowy nabytek Czarnego Zakonu nie miał pojęcia, kim tak naprawdę jest jego przyjaciółka i jak wielką wagę ma jej życie. Pewnie gdyby to wiedziała, mieliby właśnie na karku przynajmniej kilku egzorcystów, w tym pewnego przystojnego Azjatę. Na samą myśl wampir uśmiechnął się złośliwie.

– Z prostej przyczyny. Bo inaczej będę musiała zabić Kandę. Ten głupek dopuścił do tego, aby ta wiedźma rzuciła na niego urok miłosny, a na moje nieszczęście byłam pierwszą osobą, którą zobaczył – wyjaśniła, nie dodając, że była na skraju załamania nerwowego już po kilku godzinach miłosnych umizgów Japończyka.

Vivian zakrztusiła się powietrzem, natomiast Arte wybuchł gromkim śmiechem. Oboje wiedzieli o czymś, czego blondynka nawet się nie domyślała. Była egzorcystka wymierzyła bolesnego kuksańca przyjacielowi i spojrzała na niego z mordem w oczach.

– O co ci chodzi? – zapytał wampir z urazą.

– Doskonale wiesz. Uspokój się i skup na zadaniu.

– Dobra, dobra. Że też takie rzeczy zdarzają się w Walentynki. Dobra, teraz poważnie – przybrał spokojny ton głosu. – Z tego, co już wynika, wiemy, że i tak będziesz musiała sprowadzić tutaj Kandę. Nie ma innego wyjścia. Vivian, poradzisz sobie z tym?

– Powinnam – mruknęła.

W ogóle nie uśmiechało jej się spotkanie z brunetem, ale zdawała sobie sprawę, że mogą nie mieć innego wyjścia jak samemu ściągnąć urok. Wszystko zależało od ich celu i metod, których kobieta używała. Brązowowłosa westchnęła zrezygnowana, teraz musi odsunąć od siebie wszystkie uczucia i skupić się na zadaniu.

– Doskonale – uśmiechnął się Arte. – Zrobimy tak: ty, panienko, sprowadzisz tu Kandę. Trzy ulice dalej jest gospoda, którą prowadzi starsza Hiszpanka, ma taki gruby warkocz z rudym pasmem. Powiesz, że przysłał cię Arte i tam poczekacie. Vivian, przeszukasz sklepik i zorientujesz się, jak sprawa stoi, a ja tym czasem poszukam naszej zielarki. Zgadzacie się? – zapytał dla czystej formalności.

– A mam inny wybór? Jak go ostatni raz widziałam, to próbował mi się oświadczyć – skrzywiła się wymownie. – Ta klątwa jest coraz silniejsza, a ja nie mam zamiaru spędzić reszty życia, chowając się przed zauroczonym psychopatą. A tak na marginesie to panienek sobie w burdelu szukaj, ja jestem Vesper – dodała zjadliwie, kierując ostatnie słowa do zakapturzonego mężczyzny. Nie znosiła tego typu określeń pod swoim adresem i nie zamierzała tego ukrywać.

Arte uniósł ręce w obronnym geście.

– Chciałem być miły – powiedział. – Vivian, wy wszystkie w tym Zakonie takie jesteście?

– Niby jakie? – zapytała brązowowłosa.

– Nieujarzmione?

– Idź szukać tej wiedźmy, Arte. Szkoda czasu na twoje próby myślicielstwa, kochany – zironizowała. – Nie przejmuj się nim, Vesper. Próbuje być fajny, ale jak zwykle mu to nie wychodzi – zignorowała gest wampira. – Bierzmy się za robotę. Szkoda czasu.

– Prawdziwa miłość zawsze zwycięży – rzucił na odchodnym Arte i po chwili zniknął.

Miał szczęście, bo przyjaciółka miała ochotę zdzielić go czymś ciężkim albo przynajmniej wbić mu kawałek srebra w ciało, żeby zabolało.

– Dureń – warknęła pod nosem. – Widzimy się u Hiszpanki – powiedziała do blondynki, zarzuciła kaptur na włosy i ruszyła w stronę sklepiku.

Vesper stała jeszcze przez chwilę w miejscu, odprowadzając wzrokiem oddalającą się dziewczynę. Ciężko było jej w to uwierzyć, ale nie było innego wytłumaczenia tego, co przed chwilą usłyszała. Zrozumiała, że tajemnicza brązowowłosa, która już raz jej pomogła, była w rzeczywistości nieżyjącą siostrą Walkera. Kilkukrotnie słyszała padające z ust mężczyzny imię Vivian, a w przypadki nie wierzyła. Była pewna, że chodzi o jedną i tą samą osobę, ale to zamierzała zachować już tylko dla siebie. Cokolwiek doprowadziło do tego, że zdecydowała się opuścić w ten sposób mury Zakonu, to nie jej sprawa. Podejrzewała jednak, że pogłoski, jakoby Leverrier żałował, że to nie jemu przyszedł w udziale zaszczyt skazania jej na śmierć, były bardziej prawdziwe niż do tej pory sądziła.

Dla niej najistotniejsze było to, że pomoże jej w uwolnieniu się od afektu Japończyka. Dziwiło ją jednak, że Vivian tak łatwo zgodziła się spotkać z nim twarzą w twarz. Ale nie zamierzała zaprzątać sobie tym głowy. Skoro dziewczyna ufa na tyle Kandzie, aby ujawnić się przed nim, to jest tylko i wyłącznie jej sprawa. Ona sama nigdy by się na to nie zdobyła, będąc na jej miejscu. Westchnęła. Już niedługo ten dzień się skończy, a wraz z nim jej problemy. Jednego była pewna, następne Walentynki spędzi, nie opuszczając swojego pokoju. Ot tak, dla pewności, że podobna historia jej się więcej nie powtórzy.

Stawienie się na wyznaczone miejsce z Japończykiem zajęło ponad godzinę. Zanim pozwolono jej przejść z Kandą przez wrota Arki, musiała nieźle się namęczyć, aby przekonać Komuiego, że poradzi sobie z tym sama. Kierownik upierał się, że ze względu na niepoczytalność Azjaty dla własnego dobra powinna wziąć ze sobą Laviego lub Allena. Ona sama jednak nie mogła do tego dopuścić. Wymyśliła na poczekaniu historyjkę jakoby wiedźma, która rzuciła na bruneta urok uległa nieszczęśliwemu wypadkowi, tracąc przy tym życie. Co nie było tak do końca kłamstwem, bo tak naprawdę nie wiedziała, co ten cały Arte zamierza zrobić z tą kobietą. Dodatkowo poinformowała okularnika, że znalazła kogoś, kto ściągnie z egzorcysty urok, ale osoba ta zastrzegła, że nie życzy sobie, aby przyszła do niej z dodatkową osobą, co nie było do końca takim kłamstwem. Sama dziwiła się sobie, jak logiczna historyjka jej z tego wszystkiego wyszła.

Z samym Japończykiem problemu nie miała, oznajmiła mu, że umówiła im spotkanie z księdzem w celu omówienia ich ślubu. Chłopak był bardziej niż wniebowzięty takim obrotem spraw. Co przyjęła z niemałą ulgą. Jedynym dyskomfortem, jaki towarzyszył jej podczas ich wyprawy, była dłoń bruneta trzymająca jej własną. Ale i to była gotowa przeboleć byle tylko jak najszybciej ściągnąć z niego ten urok.

Gdy dotarła na umówione miejsce, przywitała ją opisana przez Arte Hiszpanka. Niestety okazało się, że ani mężczyzny ani Vivian jeszcze nie ma. Postanowiła więc poczekać na nich w sali głównej, przy okazji zamawiając posiłek. Nie jadła obiadu, a i Kanda też nie pogardził jedzeniem. Wytłumaczyła mu, że muszą poczekać, a on nie protestował. Co przyjęła z wielką ulgą.

W tym czasie Vivian włamała się do sklepiku i dokładnie przejrzała całą jego zawartość. Aż się skrzywiła, widząc niektóre składniki i księgi z zakazanymi eliksirami, wręcz śmierdziało czarną magią i konszachtami z diabłem. Jednocześnie zastanawiała się, co zrobić z Kandą. Nie miała wątpliwości, że usłyszy od niego jedynie wiązankę przekleństw i obelg jak zawsze, urok aż tak go nie zmienił, do tego na pewno nie będzie chciał współpracować, co jeszcze bardziej utrudni zadanie.

– Dlaczego akurat ty? – westchnęła pod nosem.

– Bo ciągnie was do siebie – usłyszała głos przyjaciela.

Nie słyszała jego wejścia, co nie było takie dziwne. On był zbyt cichy, ona zamyślona. Spojrzała na niego krzywo.

– Mógłbyś przestać? To nie jest zabawne.

– Poradzisz sobie z nim? – zapytał poważnie.

– Najwyżej pozbawię go przytomności, żeby nie przeszkadzał. Arte, zmienisz mu pamięć, prawda?

– Wiesz, że nie lubię tego robić.

Brązowowłosa spojrzała na niego uważnie. Od decyzji przyjaciela zależało naprawdę wiele i doskonale o tym wiedział.

– Dzisiejszy dzień nie będzie dla niego realny. Znalazłaś coś?

– Spodoba ci się – wskazała na trzymaną księgę.

Wampir uśmiechnął się, gdy przeczytał instrukcję, ale nie odezwał się słowem na ten temat. Aż tak wredny nie był dla przyjaciółki.

– Co z wiedźmą?

– Nie chciała współpracować, ale nie stanowi już zagrożenia. Weź, co trzeba i chodź, bo naprawdę się jej oświadczy albo zrobi krzywdę.

Nie skomentowała tego. Zebrała brakujące składniki i wspólnie opuścili sklepik. Później, kiedy skończą z zauroczonym Kandą, zamierzali spalić to miejsce, żeby nikomu nie zrobiło już więcej krzywdy. Z czarami nie należy postępować nierozważnie.

Weszli do gospody, w której siedziało niewielu gości w tym dwoje egzorcystów. Brunet spoglądał na towarzyszkę cielęcym spojrzeniem, na co Vivian skrzywiła się wymownie. Na szczęście nie widzieli tego spod kaptura dziewczyny. Para Cieni podeszła do baru, gdzie zastali właścicielkę.

– Masz wolny pokój, Margarette? – zapytał wampir.

– Tamta dwójka na was czeka – odpowiedziała Hiszpanka.

– Sam ich tu przysłałem – odparł, odbierając od niej klucz. – Niech nikt nam nie przeszkadza.

– Oczywiście.

Dwójka Cieni podeszła do stołu, gdzie siedzieli egzorcyści. Arte pomachał kluczem, uśmiechając się pod kapturem.

– Zapraszam na górę.

– Długo kazaliście na siebie czekać – mruknęła. – Kanda, idziesz z nami – zwróciła się, wstając od stołu.

Japończyk posłusznie spełnił jej polecenie, patrząc przy tym podejrzliwie na dwójkę zakapturzonych postaci, za którymi podążyła jego ukochana.

Arte zaprowadził ich do dość sporego, dwuosobowego pokoju, który zawsze zajmował, gdy był w pobliżu. Nonszalancko zrzucił czarny płaszcz, ukazując brązowe włosy z grzywką opadającą na lewe oko i niebieskie tęczówki. Vivian zrobiła to samo, szykując się na szok i wściekłość dawnego towarzysza broni. Rzuciła płaszcz na wolne łóżko, a sama podeszła do stołu, na którym położyła torbę i spojrzała w czarne oczy Japończyka.

Brunet przez chwilę nie był w stanie sklecić sensownego zdania. Postać, która bezczelnie na niego patrzyła, miała nie żyć od dłuższego czasu. Już miał chwycić za Mugen, gdy zorientował się, że miecz został w Kwaterze Głównej. Mimo to podszedł do niej i złapał ją za przód koszuli.

– Co to ma być? – wysyczał. – Co ty wyprawiasz? Ciebie tu nie powinno być, Noah! – wrzasnął.

– Wiesz, dlaczego – odpowiedziała chłodno, starając się utrzymać obojętny wyraz twarzy.

– To niczego nie tłumaczy! To jakiś chory żart?!

– Może grzeczniej – odezwał się towarzysz brązowowłosej. – Vivian chce ci pomóc.

– Arte, zostaw to. A ty mnie puść – strząsnęła z siebie jego ręce. – Nie mam obowiązku ci się tłumaczyć. Siadaj – warknęła.

– Nic z tego, nie będą z wami rozmawiał – warknął. – Wychodzimy, kochanie – oznajmił Vesper już znacznie spokojniejszym tonem.
– Nigdzie nie idziemy, Kanda – stwierdziła stanowczo Vesper. – I masz być miły dla moich przyjaciół. Przeproś natychmiast Vivian za swoje zachowanie.
– Przepraszam – mruknął posłusznie, nie zaszczycając przy tym brązowowłosej ani jednym spojrzeniem.

– Twoje przeprosiny są nic nie warte – nie powstrzymała się przed komentarzem.

Odwróciła się od niego, udając, że jest bardziej zainteresowana zawartością swojej torby. Była wściekła przede wszystkim na siebie, że nie potrafiła zachować zimnej krwi po tych wszystkich treningach przez ostatnie miesiące. Przecież się zmieniła, a nadal coś w niej usilnie buntowało się na widok Japończyka. Zignorowała Arte, który na moment położył na jej ramieniu dłoń, po czym skupił się na dwójce egzorcystów.

– Nie wiem, czy jesteś tego świadom, ale zachowujesz się tak pod wpływem uroku – zwrócił się do Kandy. – Chociaż i bez tego warczałbyś na Vivian. Zresztą nieważne. Usiądźcie. To chwilę jeszcze potrwa.

Spojrzał znacząco na Vesper, która w tej chwili miała jakiś wpływ na Azjatę. Nie wiedział jednak, co tu się stanie, kiedy brązowowłosa każe mu się wynieść wraz z młodą egzorcystką. Na to jednak musiał poczekać.

– Kanda, bądź grzecznym chłopcem i usiądź – burknęła blondynka, widząc, że brunet nie reaguje na słowa Arte.

Sama usiadła na jednym z dwóch foteli znajdujących się w pomieszczeniu. Wydawało się jej, że to bezpieczne wyjście, myliła się jednak. Japończyk usadowił się bowiem na oparciu mebla, tuż obok niej. Kładąc jej dłoń na przedramieniu, gromił wzrokiem Vivian i jej towarzysza.

– Jak długo to potrwa? – spytała zrezygnowana egzorcystka, nie próbując nawet strząsnąć ręki bruneta.

– Antidotum jest nieco skomplikowane, ale na wasze szczęście nie wszystko muszę przygotowywać samodzielnie, więc wystarczy mi godzina – powiedziała Vivian. – Vesper, lepiej będzie, jeśli zejdziesz z Arte na dół. To będzie dla ciebie bezpieczniejsze.

– O niczym innym nie marzę – westchnęła z ulgą. – A ty, kochasiu, masz być grzeczny i słuchać Vivian – zwróciła się jeszcze do Kandy, który zrobił minę zaszczutego psa, widząc, że jego ukochana wstaje i kieruje się w stronę wyjścia.

Wampir otworzył jej usłużnie drzwi i po chwili zniknęli na korytarzu. Vivian rzuciła spojrzenie Kandzie, który patrzył na nią wściekle. Wolała nawet nie myśleć, jakie myśli kłębią się w jego głowie. Wróciła spojrzeniem do stołu, na którym rozkładała wszystkie potrzebne jej w tej chwili rzeczy.

– Lepiej nie podchodź – powiedziała, gdy usłyszała ruch.

– Bo?

– Bo im dłużej będę się z tobą naciągać, tym dłużej będziesz musiał znosić moje towarzystwo, a tego nie chcesz, mam rację?

Odwróciła się do niego i drgnęła nerwowo, gdy okazało się, że brunet stoi tylko krok od niej i badawczo jej się przygląda. Zdążyła zapomnieć, że chłopak porusza się na tyle cicho, że czasami trudno to zauważyć. Nie cofnęła się jednak. Po pierwsze: nie miała gdzie, po drugie: nie chciała dać mu cienia szansy na pomyślenie, że się przestraszyła.

– Może wytłumaczyłabyś w końcu, co ty wyprawiasz – mruknął.

Bez obecności Vesper zachowywał się tak, jak go pamiętała. Uśmiechnęła się na tę myśl i pogłaskała go po policzku.

– Nic się nie zmieniłeś – odparła.

– Nie o to pytałem.

– To nie ma aktualnie znaczenia. Jak widzisz, żyję, czuję się dobrze i znowu ci tyłek ratuję, więc usiądź i daj mi pracować.

– Nie zdajesz sobie sprawy, że…

– Owszem, zdaję – weszła mu w słowo. – Tylko, że nie będziesz miał szansy na mnie donieść. Gwarantuję ci to, Kanda.

– Jest jeszcze Vesper.

– Nie sądzę, żeby zdradziła komukolwiek fakt, że jestem żywa.

– Poprzednio to byłaś ty – domyślił się.

– Tak, uprzednio to ja uratowałam Vesper przed niechybną śmiercią. Ciebie i Laviego także. Pozwól mi pracować.

Kandę wkurzał jej pozorny spokój. Widział, że nie uciekła do Noah, lecz do tych w czarnych płaszczach, który włóczyli się za nią przez jakiś czas nim „umarła”, ale to nie dawało ani odpowiedzi ani ukojenia. Chciał… Właśnie, czego tak naprawdę chciał? Wykrzyczeć jej w twarz wszystkie obelgi, jakie mu do głowy przyjdą? Zmusić do powrotu do Zakonu i narazić na problemy z Leverrierem? Skrzywdzić? A może wylać wszystkie żale, jakie miał do niej przez to wszystko? Czuł się skołowany. Do tego wszystkiego gdzieś w kącie głowy powtarzało się imię blondynki, co także nie ułatwiało sprawy.

Chciała się odwrócić, ale nie pozwolił jej na to, chwytając za ramiona. Zmięła w ustach przekleństwo i odepchnęła go od siebie w stronę łóżka.

– Tak się bawić nie będziemy – stwierdziła i wymierzyła mu cios w głowę, po którym chłopak stracił przytomność. – Dla nas obojga tak będzie lepiej – dodała, gdy ułożyła go na łóżku i wróciła do pracy.

W tym czasie Arte zaprowadził Vesper na dół i usiadł z nią przy jednym ze stołów. Trochę się martwił, czy przyjaciółka da sobie radę z własnymi emocjami i wściekłym Japończykiem. Zdawał sobie sprawę, że ta dwójka rzadko kiedy potrafiła usiedzieć obok siebie w spokoju przez pięć minut, a teraz w gniewie konflikt jest bardziej niż pewny. Musiał jej jednak zaufać, bo tylko ona mogła ściągnąć z niego ten urok.

Podeszła do nich Margarette i uśmiechnęła się do Arte. Znała go od wielu lat i kiedy ona się postarzała i straciła część swej urody, on nadal był przystojnym mężczyzną.

– Podać wam coś do picia? – zapytała.

– Napiłbym się dobrego wina – odparł brązowowłosy i spojrzał pytająco na swoją towarzyszkę.

– Po takim dniu jak dzisiaj chyba mogę sobie pozwolić na jedną lampkę – zgodziła się.

Arte kiwnął głową Hiszpance, która chwilę później postawiła przed nimi dwa kieliszki i butelkę drogiego, czerwonego wina, które wampir zawsze u niej pił.

– Jeśli jeszcze czegoś będziecie potrzebować, wystarczy zawołać – uśmiechnęła się.

– Wiem.

Mężczyzna usłużnie rozlał alkohol do szkła i podał kieliszek blondynce.

– No to za zakochanych chłopaków – powiedział pół-żartem.

– Za to nie wypiję – skrzywiła się lekko. – Proponuję toast za Vivian, trochę szczęścia jej się przyda. W końcu to ona musi się teraz użerać z Kandą – zaproponowała.

– A więc toast za Vivian. Wierz mi, da sobie z nim radę. Ma w tym doświadczenie – roześmiał się i upił łyk wina. – Jak zwykle doskonałe.

– Rzeczywiście wyborne – przyznała. – Jesteś pewien, że jej się uda? Nie chciałabym, aby Kanda został już taki na stałe. Już zaledwie po jednym dniu jego zauroczenia jestem bliska tego, aby skrócić go o głowę, używając do tego Mugena – mówiąc to, celowo położyła nacisk na ostatnie słowo.

– O to się nie martw. Vivian zna się na swojej robocie, a jeśli na czymś lub na kimś jej bardzo zależy, to poruszy niebo i ziemię, żeby postawić na swoim – odparł. – Pytanie, czy ty będziesz w stanie utrzymać informację o niej w tajemnicy – spojrzał uważnie na blondynkę.

– O to się nie martw. Mam wobec niej dług wdzięczności, ale nie mogę jednak zagwarantować, że Kanda jej nie wyda. Pomijając dzisiejsze wydarzenia, nie jesteśmy w zbyt dobrych stosunkach, żeby nie powiedzieć, że się wręcz nie znosimy – spojrzała uważnie na swojego towarzysza. – Dlaczego ona się tak naraża? Czyżby aż tak zależało jej na Japończyku, że jest gotowa zdradzić swoją tajemnicę? Przecież musi wiedzieć, że on nie zachowa tego dla siebie. Kanda już taki jest, że odpłaca tym, którzy go w jakiś sposób skrzywdzili. A z tego co mówi się w Zakonie, to śmierć Vivian go dotknęła, chociaż sam się do tego nigdy nie przyzna.

Arte uśmiechnął się.

– Możesz pomyśleć, że jest lekkomyślna, ale gdyby nie była tej decyzji pewna, nie narażała się tak. Vivian kieruje się albo rozsądkiem albo silnymi emocjami, choć do tych drugich nigdy się nie przyzna bez odpowiedniego przymusu. Gdyby Kanda był w stanie teraz racjonalnie myśleć, z pewnością w końcu by zrozumiał, że musi zmilczeć to spotkanie. Teraz jednak zostanie to mu zabrane. Nie będzie pamiętał. Taką decyzję podjęła Vivian.

– Jeżeli potraficie wymazać mu wspomnienia, tym lepiej – odetchnęła z ulgą, uśmiechając się blado. – Nie chciałabym być wścibska, ale do jakiej organizacji należycie? Pytam, bo intryguje mnie to, że nie jesteś użytkownikiem innocence, więc raczej też nie egzorcystą, więc czym? Masz jakąś dziwną aurę wokół siebie, nie potrafię tego sprecyzować, ale czuję, że jesteś inny.

– Ciekawa z ciebie osóbka – przyznał. – Należymy do Ligi Cieni, ale nie pytaj o nią egzorcystów, bo młode pokolenie nic o nas nie wie, a starsze nic ci nie powie. Poza tym mogłabyś ściągnąć na siebie kłopoty. Niestety z powodu pewnej różnicy zdań nasze stosunki z Czarnym Zakonem są bardzo napięte. Ja zaś jestem wampirem. Jedynym w całej Lidze, ale nie musisz się mnie obawiać. Krew egzorcystów mi nie smakuje – zażartował.

– Czyżbyśmy byli gorszym gatunkiem ludzi? – zachichotała Vesper ani trochę nie przestraszona tym, że siedzi w obecności tego typu istoty.

– Problem w tym, że jesteście tym lepszym gatunkiem – uśmiechnął się.

– W takim razie to nie problem, tylko zaleta – zauważyła.

– Masz rację – przyznał. – Żałuję, że tak mało ludzi to dostrzega zwłaszcza z waszego najbliższego otoczenia.

– A kto z nas tak naprawdę chce takiego życia? Ja sama marzyłam o innym losie dla siebie, ale to, co się stało z moim narzeczonym, sprawiło, że stałam się inną osobą. Nie wiem, czy lepszą, po prostu inną – uśmiechnęła się blado. – Czasami nasze pragnienia są nierealne, trzeba się z tym pogodzić. Życie obrońcy ludzkości chyba nie jest aż takie złe? – zażartowała.

– Zależy, kto na to patrzy – odparł całkiem poważnie. – Zresztą chyba większość i tak bardziej pilnuje własnym spraw niż bawi się w obrońców ludzkości z powołania. Chcemy po prostu żyć i mieć coś własnego. Nie jest tak z egzorcystami?

– Nie wiem, jak inni do tego podchodzą. Ale ja w pewnym sensie szukam zemsty. Może nie jest to szlachetny powód do zostania egzorcystą, ale widocznie takie było moje przeznaczenie.

– Zemsta – westchnął Arte. – Najgorsza zbrodnia przyniesiona wraz z powstaniem oryginalnej rodziny Noah… Każdy powód jest dobry, jeśli dzięki niemu wykorzystujesz swoją siłę do czegoś dobrego. Nie ma powodu tego potępiać, a ja tym bardziej nie mam takiego prawa.

– I tak już jestem potępiona, przynajmniej w mniemaniu Kandy. Moją zbrodnią jest jednak Przyjemność, jeżeli już patrzeć na to z punktu widzenia Noah – przyznała.

– Tyki Mikk – domyślił się. – Podpadł na tyle naszemu japońskiemu przyjacielowi, że trudno mu się dziwić. Zresztą, jak to czasami mówi Vivian, Kanda nie lubi nikogo i niczego, więc nie należy się nim przejmować – uśmiechnął się.

– W tym przypadku ma rację, bycie byłą narzeczoną Tykiego nie jest zbyt chlubnym zaszczytem – skrzywiła się nieznacznie, upijając kolejny łyk wina.

– Miłość jest ślepa – odparł Arte. – I nie jest zbrodnią nawet, jeśli kocha się samego diabła. Nie ma sensu się za to potępiać. Szkoda, że niektórzy tego nie rozumieją… – westchnął, mimowolnie spoglądając na schody.

– Masz na myśli Vivian i Kandę? – domyśliła się. – A więc ona jednak coś czuje do niego? Ciekawe jak to jest z jego strony.

– Z tego co wiem, to do tej pory jego miłość była dość szorstka – odpowiedział, nieznacznie się krzywiąc. – Nic z tych rzeczy, które ci dzisiaj zaprezentował. Chociaż z drugiej strony jako kandydat na jej osobistego kata i podwójny agent z pewnością nie chciał się angażować. A Vivian? Jeśli ją o to spytasz, powie ci, że przeszłość nie ma znaczenia albo że trup nie może kochać. Albo coś w ten deseń.

– Nie każdemu pisana jest wspólna przyszłość. Czasami uczucie nie wystarcza, szczególnie, gdy podchodzi się do tego z punktu widzenia własnych uprzedzeń. To one sprawiają, że staramy się oszukać samych siebie, aby nie popełniać ponownie błędów przeszłości – westchnęła, odkładając kieliszek na stół. – Kto wie, może jak ta wojna w końcu się skończy, ci dwoje zrozumieją, kim dla siebie są. Może przynajmniej dla nich nie będzie za późno – ostatnie zdanie wypowiedziała niemal szeptem.

– Może – wzruszył ramionami. – Nie przejmuj się tak tym. Ładne dziewczyny nie powinny się zbyt długo smucić.

– No tak, z twojego punktu widzenia moje życie jest za krótkie, aby się smucić – zaśmiała się niewesoło. – A ty? Nieśmiertelny, z balastem doświadczeń, który przerósłby niejednego. Problemy innych pewnie cię bawią. Ile masz lat? Sto? Dwieście?

– Od dwustu jestem wampirem. Wcześniej byłem takim samym szarym człowiekiem jak ty zanim zostałaś egzorcystą – odpowiedział. – I nigdy nie lekceważę cudzych problemów – dodał urażonym tonem. – Nawet tych najbardziej błahych.

– Wybacz, jeżeli cię uraziłam. Nie było to moim zamiarem.

– Wybaczam. Wiele osób myśli, że jak się tyle czasu żyje, to ma się wszystkich daleko gdzieś. Tylko że błędy przeszłości wcale nie bledną, a ból i tak pozostaje. Czasem zazdroszczę zwyczajnym ludziom ich krótkiego życia, nie mają czasu, żeby żałować swych zbrodni – westchnął.

– Tu muszę przyznać ci rację, nie chciałabym być nieśmiertelna. W zupełności wystarczy mi jedno życie, chociaż z reguły egzorcyści nie dożywają późnej starości – stwierdziła. – Może i dobrze, w końcu i my musimy kiedyś odpocząć – zażartowała.

– Wy to w szczególności – zaśmiał się.

– I kto to mówi. Sam pewnie zrobiłeś dla świata wiele dobrego – zauważyła.

– Czy ja wiem? – stwierdził ze źle udawaną obojętnością. – Po prostu wkurzają mnie te śmiecie, które myślą, że mają tu darmową stołówkę bądź ludzie widzący w krzywdzeniu innych rozrywkę. Zresztą dostaję za to dach nad głową i porządną michę, więc nie robię tego tak z czystego bohaterstwa – wystawił do niej ząbki w parodii potwornego uśmiechu.

– Czy Vivian mówiła ci kiedyś, że jesteś niepoprawny? – spytała rozbawiona.

– Ciągle mi to powtarza – roześmiał się. – A do tego, że jestem durnym wampirem, który nie wie, kiedy się zamknąć i nie wie, jakim sposobem ze mną wytrzymuje. A do tego nie rozumie, za co można mnie lubić. A przecież jestem taki uroczy i zabawny. Prawda?

– Vivian ma szczęście, że znalazła takiego przyjaciela jak ty – oznajmiła poważnym tonem. – A zabawny i uroczy? No cóż, z pewnością masz przerośnięte ego. Nie przejmuj się jednak, słyszałam, że z wiekiem to mija – stwierdziła pobłażliwie.

– Czy wszystkie egzorcystki są takie wredne? – zapytał, dolewając bez pytania wina do kieliszków.

– Tak naprawdę to jesteśmy urocze, tylko inni jakoś nie potrafią tego dostrzec – uśmiechnęła się przewrotnie.

– Właśnie widzę – westchnął ze zrezygnowaniem. – To ja się może już nie będę odzywał, bo jeszcze coś palnę i poskarżysz się Vivian – dodał z miną zbitego psa.

– Ja?! Jakbym mogła? – spytała z udawanym zdziwieniem. – Przecież jesteś taki zabawny i uroczy – przypomniała.

– A no jestem – ponownie się wyszczerzył, biorąc kieliszek do ręki i upijając porządny łyk. – Tylko, że nie wszyscy chcą to zauważyć. Dobrze, że ten wasz Kanda mnie teraz nie widzi. Najpierw odbiłem mu jedną dziewczynę, teraz drugą. Przynajmniej w jego mniemaniu.

– Nawet jeżeliby tak było, on nigdy by się do tego nie przyznał – stwierdziła.

– Pewnie tak. Ale wiesz jak to jest z upartymi facetami, i tak będzie widać.

– Lepiej nie. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby uznałby mnie za swoją dziewczynę – westchnęła z trwogą. – Mam nadzieję, że w takim wypadku byłabym mile widziana w waszych szeregach? – zapytała żartobliwie, upijając kolejny łyk wina.

– Raczej ci to nie grozi. Vivian ściągnie z niego urok, a jak widać, to jemu nadal nie przeszła poprzednia sympatia – uśmiechnął się niby złośliwie. – A co do twojego pytania, to nie wiem. Nie ode mnie to zależy. Chociaż pewnie Leverrier nie byłby zachwycony, że mu egzorcystów podbieramy.

– Spokojnie, tylko żartowałam. Chociaż sama idea zrobienia na złość Malcolmowi jest niezwykle kusząca – jej oblicze rozjaśnił błogi uśmiech.

– Lepiej go nie drażnił – powiedział poważnie. – Jest zbyt mściwy, żeby sobie na to pozwolić. Znałem pewną dziewczynę, która mu się naraziła. Od dwunastu lat nie żyje.

– Nie jestem aż tak głupia, na razie udaje mi się go trzymać na dystans. Nie mam zamiaru zgodzić się na wzięcie udziału w jego chorych eksperymentach z innocence – stwierdziła stanowczo.

Arte uśmiechnął się łagodnie. Gdzieś na dnie serca nadal miał straszny żal o to, co się stało i o rozkaz, aby został przy Radzie zamiast pozwolić sobie na zemstę. Nie chciał, by kolejna osoba padła ofiarą tego żądnego wygranej sukinkota, wystarczy jak na jedno życie.

– Tego się trzymaj. Kiedyś zapłaci za swe zbrodnie – powiedział.

W tym samym czasie Vivian skończyła już antidotum, które teraz należało podać nadal nieprzytomnemu Kandzie. Usiadła przy nim i odgarnęła mu kosmyki opadające na twarz. Mimowolnie uśmiechnęła się.

– To dla twojego dobra, głupku – szepnęła. – Tak będzie lepiej, przynajmniej nie będziecie cierpieć. Może kiedyś odważę się przyjść i przeprosić za to wszystko, co wam zrobiłam. Co zrobiłam tobie. Na razie jednak tak musi być.

Przez chwilę zastanawiała się, czy przekonuje bardziej siebie czy jego. Szybko pokręciła głową, odrzucając te myśli, i podała mu antidotum, żeby w końcu przestał ślinić się do Vesper. Gdzieś w środku była zazdrosna, że nawet nieprawdziwe uczucie okazuje blondynce w ten sposób, gdy jej wyrywał pocałunki i udawał, że to nic nie znaczyło. Do tej pory nie rozumiała jego zachowania i chyba nigdy nie będzie w stanie zrozumieć.

Otarła odrobinę płynu, która spłynęła mu z kącika ust, i pocałowała go delikatnie. Nie sprawiało jej to przyjemności wbrew temu, co zapewne sądził Arte po przeczytaniu instrukcji. Nie miała jednak czasu na sentymenty. Podniosła się i wyszła z pokoju, na schodach słyszała ich rozmowę, w której jak zwykle wampir wiódł prym. Vesper jednak dzielnie dorównywała mu kroku – brązowowłosy potrafił dogadać się prawie z każdym, co było niebywałe jak na samotnika.

– Dobrze się bawicie? – zapytała, zatrzymując się przy stole.

– Ulitowałam się nad twoim przyjacielem, żeby biedaczysko nie musiał pić sam – stwierdziła żartobliwie blondynka, patrząc z lekką kpiną na siedzącego przed nią wampira. – Kanda odzyskał już rozum?

– Jakby kiedykolwiek go miał – mruknęła brązowowłosa. – Kiedy się obudzi, nie będzie już za tobą latał. O to się nie martw. Arte, teraz twoja działka.

Obróciła się na pięcie i ruszyła w drogę powrotną.

– Chodź, Vesper. Vivian chyba się śpieszy do domu.

– Słyszałam – padło ze schodów.

– Jestem wam bardzo wdzięczna za pomoc. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie wy – podziękowała idącemu obok niej brązowowłosemu.

– Znalazłabyś sposób – uśmiechnął się i wpuścił ją do pokoju.

Vivian zbierała swoje rzeczy odwrócona do Kandy plecami, jakby nie chciała na niego dłużej patrzeć.

– Jesteś pewna? – wampir spojrzał na przyjaciółkę.

– Doskonale wiesz, że tak będzie lepiej i dla mnie, i dla niego – warknęła. – Bierz się do roboty.

– Tylko pytam. Poprzednio jakoś mu ufałaś.

– To nie jest kwestia zaufania, Arte, i doskonale o tym wiesz, więc przestań ciągle pytać o to samo.

– W porządku. Nie denerwuj się tak. Jakieś życzenia, Vesper?

– Chcę, aby nie pamiętał niczego z dzisiejszego dnia – stwierdziła po namyśle.

Z pewnością zabawniej byłoby pozostawić go z tymi wspomnieniami, jednak postanowiła, że najlepiej będzie, jeżeli po prostu o tym zapomni. Ta wiedza mogłaby jeszcze bardziej utrudnić ich i tak nienajlepsze relacje.

– Jasna sprawa. To chwilę potrwa, a ty, malutka, już się odpręż.

– Bierz się za robotę – odpowiedziała warknięciem Vivian.

Arte usiadł na łóżku i położył dłoń na czole Kandy. Na parę chwil wyłączył się z otoczenia zadowolony, że Japończyk śpi. Przynajmniej się nie broni, co kosztowałoby go trochę dodatkowego bólu. W ten sposób obie strony są zadowolone.

– Gotowe – oznajmił, zabierając rękę. – Gdy się obudzi, nie będzie pamiętał, że próbował ci się oświadczyć – powiedział do Vesper. – A reszta wyda mu się snem.

– Nie mogłeś sobie odpuścić? – mruknęła Vivian, rzucając mu płaszcz.

Wampir odpowiedział jedynie zadowolonym uśmiechem.

– Chodź. Nie chcę tu być, kiedy się ocknie.

– O zapłatę za pokój się nie martw – dodał jeszcze, gdy zakładał płaszcz. – Wystarczy, że zostawisz klucz na barze. Miło było cię poznać. Uważaj na siebie, Vesper.

Po chwili dwie zakapturzone postacie opuściły gospodę niezauważone przez nikogo. Tak jakby nigdy ich tu nie było, a o pożarze sklepiku z ziołami następnego dnia doniósł okoliczny dziennik. Zielarka zaś zniknęła bez wieści.

Vesper przysnęła w obszernym fotelu, czekając aż chłopak się obudzi. Dzisiejszy dzień dobiegał końca, z czego była niezmiernie zadowolona. Miała nadzieję, że podobna sytuacja już nigdy nie będzie miała miejsca. Czuła się wykończona. Dlatego też pozwoliła swoim powiekom opaść, aby mogły odpocząć. Tak sobie przynajmniej to tłumaczyła. Prawda była taka, że odpędzanie się od Japończyka wprost zwaliło ją z nóg.

Obudziło ją silne szarpnięcie za ramię. Otworzyła oczy.

– Gdzie Mugen? – usłyszała warknięcie Azjaty.

– Byłeś dużo bardziej uroczy, gdy spałeś – ziewnęła przeciągle, ani trochę nie przejmując się atakiem ze strony bruneta.

– Zabiję cię, jeżeli pozwoliłaś tej Noah zabrać moją katanę – syknął.

– Odbiło ci? Chyba ci się coś przyśniło, bo żadnej Noah tu nie było, a Mugen jest w twoim pokoju w Kwaterze Głównej – skłamała gładko, udając zdziwienie.

– Nie kłam, widziałem ją – stwierdził ostrzegawczo.

– Niby kogo? – zapytała.

– Vivian.

– Siostrę Allena? Przecież ona nie żyje – przypomniała z politowaniem.

– Była tu!

– Chyba uderzyłeś się w głowę mocniej niż myślałam. Wierz mi, że cały dzień byłeś nieprzytomny, a przynajmniej od chwili, gdy znalazłam cię w budynku, do którego wbiegłeś za tą zielarką, którą mieliśmy wytropić – przedstawiła mu wymyśloną wcześniej historyjkę.

– W takim razie, dlaczego Mugen jest w Kwaterze Głównej? Przecież wziąłem go ze sobą na dzisiejszą misję – złapał ją na nieścisłości.

– Przecież nie niańczyłam cię cały dzień – odparła z politowaniem. – Byłeś nieprzytomny, więc uznałam, że katana będzie bezpieczniejsza w siedzibie głównej Zakonu. To wszystko – wybrnęła gładko.

– Wracamy – burknął, kierując się w stronę wyjścia z pomieszczenia.

Gdy przeszli przez wrota Arki, czekał już na nich Komui wraz z trójką egzorcystów. Allen i Lavi natychmiast podeszli do Vesper i, stając po obu jej stronach, pocałowali ją jednocześnie, każdy w inny policzek.

– A wam co? – uniosła pytająco brwi.

– Sprawdzamy, czy ci się udało – wyjaśnił usłużnie Lavi. – Jak widać, straciłaś już względy naszego przyjaciela – oznajmił z zadowoleniem, wskazując dyskretnie na obojętną minę Japończyka.

– Jesteście niepoprawni – zachichotała, całując obu egzorcystów w policzek.

Lavi natychmiast pojaśniał z zadowolenia, Allen o dziwo zareagował krwistym rumieńcem, który oblał większość jego twarzy.

Kanda zignorował ich i ruszył do siebie. Szedł korytarzem, starając się ignorować chichoczących wokół niego ludzi. Miał jednak wrażenie, że członkowie Zakonu z jakiegoś powodu wydawali się rozbawieni jego widokiem. Co go niezmienianie irytowało. Nie znosił, gdy ktoś obgadywał go za jego plecami. Tym bardziej jeżeli nie wiedział, co było tego przyczyną. Teraz jednak chciał jak najszybciej sprawdzić, czy Mugen jest bezpieczny, dlatego też puszczał mimo uszu dobiegające go zewsząd szepty.

Starał się też nie myśleć o Vivian, chociaż mógłby przysiąc, że rozmawiał z nią dzisiejszego dnia. Było to tak realistyczne, że aż trudno mu było uwierzyć w słowa blondynki, iż był to tylko sen. Jednak nie miał żadnych podstaw, aby wątpić w to, co mu powiedziała, tym bardziej, że siostra Allena nie żyje. I nic tego nie zmieni, nawet jeżeli bardzo by tego chciał. Dlatego też odsunął od siebie myśli o niej, spychając je w najgłębszy zakamarek podświadomości. Tak będzie lepiej, nie można wciąż rozpamiętywać przeszłości, której nie można zmienić.

Gdy otworzył drzwi, natychmiast spostrzegł leżącą na łóżku katanę, a obok niej bukiet składający się chyba z setki czerwonych róż.

Zapiął mieczy przy pasie i, chwytając kwiaty, wybiegł z nimi na korytarz, on już znajdzie tego żartownisia, który mu go podłożył, a wtedy…