Rozdział XIII – Księga cz.2

Dwóch mężczyzn pozostałych na placu boju, mierzyło się wzrokiem. Wyższy stał w niedbałej pozie, demonstrując tym samym swój lekceważący stosunek do przeciwnika. Japończyk jednak zdawał się tego nie zauważać, miał już wcześniej do czynienia z Noah, który go nie docenił. Skończyło się to dla Skinn Bolic’a tragicznie z czego zdawali sobie sprawę obaj stojący na wprost siebie bruneci.

  • Znów się spotykamy, szermierzyku. – zauważył Tyki.
  • Tym razem po raz ostatni. – oznajmił spokojnie Kanda.
  • Oj… czyżby było ci aż tak spieszno na tamten świat? – zdziwił się brunet.
  • Ja nie zamierzam umrzeć. – odpowiedział, akcentując przy tym każde słowo.
  • Pochlebiasz sobie. – prychnął Noah, uśmiechając się przy tym z rozbawieniem.
  • Stwierdzam tylko fakt. – zapewnił z przekonaniem.
  • Widzę, że przyjaciele jednak nie zostawili cię samego. – poinformował zdawkowo.
  • Ona nie jest moją przyjaciółką. – burknął Japończyk, rzucając krótkie spojrzenie we wskazanym przez przeciwnika kierunku.
  • Ona? Robi się interesująco. – spojrzał z zaciekawieniem na zbliżającą się kobietę.
  • Żebyś wiedział, Tyki. – odezwała się dziewczyna, zsuwając z głowy kaptur.
  • Zaskakujesz mnie, malutka. Któżby się spodziewał, że moja mała Vesper stanie się egzorcystką. – powiedział, kręcąc głową z niedowierzaniem.
  • Los ma przewrotne poczucie humoru. – uśmiechnęła się krzywo.
  • Tęskniłaś? Bo ja tak, nie mogłem przestać o tobie myśleć. Nasze ostatnie spotkanie było… mhmm… interesujące. – zapewnił z galanterią.
  • Pochlebiasz sobie, Tyki. – stwierdziła wprost.
  • Widzę, że urosły ci pazurki. – zauważył.
  • Dorosłam.
  • Widzę, maleńka. – uśmiechnął się czule.
  • Co tu się dzieje. – warknął Japończyk.
  • Spadaj, Kanda, to nie twoja sprawa. – fuknęła.
  • Wal się, ladacznico. – odciął się.
  • To twój nowy chłoptaś? – zapytał Noah złośliwie.
  • Masz tak niskie mniemanie o moim guście? – odpowiedziała dwuznacznie pytaniem na pytanie, uśmiechając się przy tym sugestywnie.
  • Auć… Iskierko. To bolało. – stwierdził oskarżycielsko.
  • Wątpię.
  • Zrobiłaś się okrutna. – powiedział z żalem.
  • Tease tak na mnie podziałało. – poinformowała lekkim tonem.
  • A jednak żyjesz. – zauważył.
  • Nie dzięki tobie. – syknęła.
  • Ależ ty drobiazgowa. A swoją drogą, to nadal mi nie powiedziałaś jak ci się udało to przeżyć? – uśmiechnął się okrutnie.
  • A kto powiedział, że mi się udało?
  • Przecież widzę. – odpowiedział pobłażliwie.
  • Jesteś pewny? – przechyliła głowę, rzucając mu przy tym powłóczyste spojrzenie.
  • Kochanie, nie igraj ze mną. – ostrzegł.
  • Jakże bym mogła, kochanie. – ironizowała, celowo kładąc nacisk na ostatnie słowo.
  • Przeginasz, maleńka. A ja nie chciałbym cię zabijać, przynajmniej nie dzisiaj. – poinformował dziewczynę z naganą w głosie.
  • Zbytek łaski. – prychnęła pogardliwie.
  • Zamierzasz tak z nią gruchać cały dzień? Czy w końcu staniesz ze mną do walki? A może się boisz? – warknął Japończyk, kierując swoje słowa do Tykiego.
  • Nie wtrącaj się do rozmowy dorosłych, szermierzyku. Przyjdzie kolej i na ciebie, ale nie dziś. Zmieniłem zdanie, zabije cię innym razem. – stwierdził wyniośle.
  • Kanda, kazałam ci stąd odejść. – przypomniała z naganą w głosie.
  • A ja ci powiedziałem, że nic z tego. – parsknął. – Chcę z tobą walczyć! – ostatnie słowa skierował wprost do Noah Przyjemności.
  • Iskierko, jak ty go znosisz na co dzień? – zdziwił się Tyki, ignorując przy tym Azjatę.
  • Z trudem. – przyznała szczerze.
  • Pchi. – prychnął lekceważąco egzorcysta.
  • Wśród jakich ludzi ty się obracasz? – pokręcił głową z niedowierzaniem. – Jesteś pewna, że nie byłoby ci lepiej ze mną, niż z nimi?  Mogłoby być jak za starych dobrych czasów. Ty i ja – było nam razem dobrze. Pamiętasz to jeszcze?
  • To było dawno, nie ma do tego powrotu. Oboje zdajemy sobie z tego sprawę.

Kanda nie mógł uwierzyć w to co słyszy, czegoś takiego się nie spodziewał. Owszem, miesiąc temu był świadkiem pocałunku tej dwójki. Ale nie przyszło mu nawet przez myśl, że to może być tylko wierzchołek góry lodowej.

  • Ranisz moja uczucia, maleńka. – westchnął.
  • Ty nie masz uczuć.
  • Może i masz rację, a może nie. Pora na mnie, iskierko. To było pouczające spotkanie. Mam też nadzieje, że nie ostatnie. – ukłonił się z galanterią.

Kanda widząc, że Noah zamierza odejść rzucił się w jego kierunku z gotową do ciosu kataną, wydając przy tym złowieszczy ryk. Nie zamierzał tak po prostu pozwolić Tykiemu przejść przez wrota Nowej Arki, prędzej go zabije.

  • Kanda, nie! – krzyknęła Vesper.

Było już jednak za późno. Egzorcysta został bez trudu powstrzymany przez Noah, który jedną dłonią chwycił ostrze Mugena, a drugą szyję Japończyka. Zanim Azjata zdążył w jakikolwiek sposób zareagować Tyki wyszarpnął mu broń z ręki, wymierzając ostrze katany wprost w niego.

  • Stój! Chyba nie chcesz żebym go zabił? – ostrzegł, widząc, że dziewczyna zamierza pospieszyć koledze z pomocą. – A zresztą, co mi szkodzi, przecież każdy ma prawo się zabawić od czasu do czasu. – dodał przewrotnie. – To za Skinn Bolic’a… – uśmiechnął się okrutnie, kierując swoje słowa do Azjaty.

Zanim blondynka zdążyła go powstrzymać, brunet wbił Mugen w brzuch egzorcysty po czym odrzucił jego bezwładne ciało w bok z taką łatwością, jakby Japończyk był szmacianą lalką.

Vesper w przypływie wściekłości chwyciła za swoje innocence i natarła na mężczyznę. Ten jednak złapał ją za nadgarstek w którym trzymała sztylet, wykręcając jej przy tym rękę za plecami. Jęknęła z bólu.

  • Dlaczego to zrobiłeś? On nie stanowił dla ciebie zagrożenia. – krzyknęła zrozpaczona.
  • Zrobiłaś się bardzo sentymentalna. A myślałem, że go nie lubisz. – wskazał znacząco na ciało bruneta.
  • To nie twój interes. – warknęła.

Mężczyzna zachichotał złośliwie, po czym pochylił się niespodziewanie i pocałował ją zachłannie. Dziewczyna wykorzystała ten moment, aby przełożyć za pledami sai do lewej ręki.

  • Mhmm… iskierko. Najchętniej bym cię schrupał. – wymruczał tuż przy jej uchu.
  • Zasmakuj tego… – syknęła, zamierzając się sztyletem wprost w serce mężczyzny.

Tyki cmoknął tylko z dezaprobatą, bez trudu wyrywając jej broń z ręki.

  • Nieładnie, maleńka. – pokręcił głową uśmiechając się przy tym złowieszczo. Chwilę później zniszczył sztylet, jakby ten zrobiony został z papieru, obnażając w ten sposób innocence. Następnie zmiażdżył i je, obracając tym samym w pył.
  • To by było na tyle, kochanie. – oznajmił pobłażliwie.

Gdy mężczyzna ją puścił, upadła bez sił na kolana. Patrzyła bezradnie jak Noah Przyjemności odchodzi w stronę wrót portalu, pogwizdując przy tym wesoło. Jego swobodna poza jasno wskazywała na to, że jest z siebie bardzo zadowolony.

  • Nienawidzę cię. – krzyknęła, czując straszliwy ból, wywołany zniszczeniem jej innocence.
  • Oj, nie wątpię. – odparł pogodnie, znikając w wrotach Nowej Arki.

Dławiła ją bezsilna wściekłość, pod powiekami czuła zbierając się łzy, szybo otarła je wierzchem dłoni, nie miała zamiaru płakać przez tego drania. Skupiła swoją uwagę na leżącym nieopodal Japończyku, musiała sprawdzić czy chłopak jeszcze żyje. Podchodząc do egzorcysty była pewna, że już po nim. Jednak gdy nachyliła się nad nim, spostrzegła, że jego klatka piersiowa unosi się i opada, co oznaczało, że jeszcze oddycha. Śnieg wokół jego ciała miał barwę intensywnej czerwieni, co nie napawało ją optymizmem. Musi go jak najszybciej opatrzyć, aby się nie wykrwawił. Rozejrzała się w około za walizką, którą miał ze sobą Azjata. Wypatrzyła ją nieopodal miejsca w którym stała, podeszła i otworzyła ją. W środku znajdował się golem i kilka innych rzeczy, w tym bandaże. Odetchnęła z ulgą.

Chwilę później stała ponownie nad ciałem towarzysza, patrząc na katanę wbitą w jego ciało. Było jej niedobrze, widok ten nie był przyjemny. Nie mogła sobie jednak teraz pozwolić na jakąkolwiek zwłokę. Chwytając za rękojeść Mugena, jednym szybkim ruchem szrpnęła go w swoją stronę. Z ust egzorcysty wydobył się jęk bólu. Nie odzyskał jednak przytomności. Klękając przy nim, zajęła się rozpinaniem jego płaszcza. Po dłuższej chwili udało jej się dotrzeć do rany z której tryskała krew. Podnosząc chłopaka do pozycji półsiedzącej, oparła jego barki o swoją klatkę piersiową. Tak, aby było jej łatwiej owinąć go bandażem.

Zajęło jej to kilka minut, jednak zanim zakończyła swoje zabiegi w miejscu gdzie znajdowała się rana, na tkaninie widać już było krwistą plamę. Nie mogła jednak zrobić w tej chwili dla niego nic więcej. Żałowała, że nie ma przy niej Yuki, wilczyca w kilka sekund uporałaby się z takim obrażeniem.

Ułożyła nieprzytomnego Azjatę na ziemi, starając się zrobić to w miarę delikatnie. Następnie skierowała się w stronę walizki, aby za pomocą golema skontaktować się z członkami Zakonu.

Po krótkich wyjaśnieniach z jej strony, Komui obiecał przysłać Krorego i Lenalee, aby pomogli jej przenieść Kandę do Kwatery Głównej. Poprosiła także, aby przechodząc przez Arkę zabrali ze sobą jej pupilkę, żeby ta uleczyła obrażenia egzorcysty.

W niecałe dziesięć minut później otworzyły się wrota przez które przeszli egzorcyści wraz z wilczycą, uśmiechnęła się blado na ich widok.

  • Mój Boże… Vesper, co tu się stało?! – krzyknęła wstrząśnięta Lee.
  • Późnej opowiem, teraz musimy pomóc Kandzie. – oznajmiła. – Krory, podnieś go trochę, abym mogła zdjąć bandaże. Najlepiej od razu zająć się jego raną, zbyt mocno krwawi. – zwróciła się w stronę egzorcysty. – Nie możemy go przenosić w tym stanie.
  • Dobrze. – mruknął, patrząc z niepokojem na Japończyka.

Pięć minut później po ranie nie było śladu, jednak brunet nie odzyskał przytomności. Prawdopodobnie stracił zbyt dużo krwi, co oznaczało, że trzeba będzie go oddać jak najszybciej pod opiekę Matron.

Krory podniósł egzorcystę i zarzucił go sobie na barki, kierując się stronę wrót. Po chwili już go nie było.

  • Czy to jest to o czym myślę? – spytała Chinka patrząc smutno na szary popiół w miejscu gdzie Tyki zmiażdżył jej innocence.
  • Tak. – przyznała ponuro.
  • Jak do tego doszło? – chciała wiedzieć dziewczyna.
  • Noah, a któżby inny? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
  • Może uda się je odzyskać. – pocieszyła. – Trzeba zebrać do czegoś, wszystko co zostało z odłamka. – stwierdziła, rozglądając się wokoło.
  • Odzyskać? – zdziwiła się blondynka.
  • Tak, nie wiedziałaś? Allen też stracił swoje innocence, ale udało mu się je przywrócić. – wyjaśniła.
  • Nie miałam pojęcia. – wyznała, wyciągając z kieszeni lnianą chusteczkę.

Gdy już udało jej się zebrać cały popiół i ułożyć go na materiale, utworzyła z niego coś przypominające kształtem woreczek z supłem przy końcu. Nie chciała, aby cokolwiek się wysypało. W tym czasie Lenalee zajęła się podnoszeniem rzeczy należących do Kandy, w tym zakrwawionego Mugena.

  • Idziemy. – zadecydowała Chinka.

Vesper po raz ostatni rozejrzała się po miejscu w którym jeszcze niedawno rozegrał się jej dramat. Westchnęła. Miała tylko nadzieje, że Allenowi i Laviemu uda się zdobyć to po co tu przybyli. Nie chciała, aby wszystko przez co musiała przejść wraz z Kandą okazało się niepotrzebne.

***

Lavi i Allen wyszli z labiryntu zmęczeni, ale szczęśliwi. Udało im się zdobyć księgę, po którą tu przybyli. Jedynym ich zmartwieniem był fakt, że nie wiedzieli jak Vesper i Kanda poradzili sobie z Noah, mieli jednak nadzieje, że w dwójkę udało im się pokonać Tykiego.

  • To jakiś stek bzdur. – mruknął rudzielec przeglądając co poniektóre strony z trzymanego w dłoni tomiska. – W jakimi języku to jest napisane? Co to w ogóle za znaczki, w żaden sposób nie przypominają liter. – jęczał żałośnie, obracając księgę w różne strony.
  • Bookmana to przetłumaczy. – pocieszył go Allen. – A ty jesteś zbyt ciekawski. Było oczywiste, że coś co stworzono w czasach Wielkiego Potopu nie będzie napisane po angielsku.
  • Ale to? To są jakieś cholerne hieroglify. – marudził kronikarz.  – Rozszyfrowanie tego potrwa wieki. Prędzej dojdzie do ostatecznej bitwy z Milenijnym niż nam się uda zapoznać się z treścią tej cegły.
  • Możesz przestać? – zganił go białowłosy. – Jestem głodny i nie mam ochoty wysłuchiwać twojego biadolenia. – burknął.
  • Czasami zachowujesz się jak Kanda. – poskarżył się Lavi.
  • Nie wkurzaj głodnego, durny króliku. – sparodiował Walker.
  • Pchi. – żachnął się rudzielec.

Obaj jak na komendę wybuchli śmiechem, który zniknął im z twarzy w chwili, gdy wyszli z Świątyni Słońca. To widok olbrzymiej plamy krwi na śniegu sprawiła, że zamarli w pół kroku.

  • Mój Boże. – jęknął Allen.
  • Cholera… dużo tego. – zawtórował mu rudzielec.
  • Timcanpy, łącz z Komui’m. – szepnął drżącym głosem Walker.
  • Mam nadzieje, że to nie Vesper. – mruknął Lavi, mając świadomość, że cokolwiek przydarzy się Japończykowi, jego nie tak łatwo zabić.
  • Allen, Lavi! Jesteście cali? – usłyszeli zaniepokojony głos Lee, dobiegający z golema.
  • My tak, ale co z Kandą i Vesper? – chciał wiedzieć białowłosy.
  • Kanda był ranny, ale się wyliże. – zapewnił Chińczyk.
  • Dzięki Bogu. – odetchnęli jednocześnie egzorcyści.
  • Macie to?
  • Tak. – przytaknął Lavi.
  • Otworzymy wam drzwi Arki. – oznajmił Komui.
  • Dzięki, czekamy. – odpowiedział Allen, dając znać Timcanpy’emu, że może zakończyć połączenie.

Gdy wrócili do Kwatery Głównej, bez słowa wręczyli kierownikowi księgę, po czym ruszyli biegiem w stronę skrzydła szpitalnego.

Przy łóżku rannego zastali przygnębioną Lenalee, siedzącą na krzesełku trzymając kurczowo dłoń nieprzytomnego Japończyka.

  • Co z nim? – spytał niemal szeptem rudzielec.

Dziewczyna drgnęła jakby odebrała ciche słowa kronikarza jak krzyk. Spojrzała na dójkę przybyłych egzorcystów załzawionym wzrokiem.

  • Rany się zagoiły, ale stracił dużo krwi. – wyjaśniła. – Niestety nie odzyskał jeszcze przytomności. – dodała markotnie.
  • Co się stało? – chciał wiedzieć Walker.
  • Tyki Mikk przebił go Mugenem. – wyjaśniła.
  • Co?! – chłopcy spojrzeli na nią z niedowierzaniem.
  • A co z Vesper? Gdzie ona jest? – zaniepokoił się Lavi.
  • Jest u Hevlaski, cała i zdrowa. – uświadomiła go dziewczyna.
  • Po co tam poszła? – spytał podejrzliwie rudzielec.
  • Vesper… ona straciła swoje innocence. – wyznała Lenalee.
  • Cholera… trzeba było ich nie zostawiać samych! – krzyknął wściekły na siebie  młody Bookman.
  • Nie byliście w stanie przewidzieć, że to się tak skończy. Nie możecie się za to winić! – zapewniła z przekonaniem egzorcystka.
  • Proszę natychmiast stąd wyjść! Chory potrzebuje wypoczynku a wy swoimi krzykami umarłego byście obudzili! Lenalee, to dotyczy także ciebie, wystarczająco długo już tu siedziałaś. – zganiła ich Matron.
  • Już nas tu nie ma! – jęknął Allen, który czuł lekki strach zawsze, gdy miał do czynienia z tą kobietą.
  • Allen ty tchórzu. – zachichotał Lavi, widząc reakcję przyjaciela.
  • Powiedziałam coś! –  przypomniała opryskliwie postawna pielęgniarka.
  • Spokojnie, już wychodzimy. – położył po sobie uszy rudowłosy kronikarz.

Po wyjściu z pomieszczenia szpitalnego trójka egzorcystów rozdzieliła się. Lenalee stwierdziła, że musi oczyścić Mugen zanim Kanda się obudzi, nie chciała, aby musiał sam to robić. Będzie się czuł wystarczająco upokorzony, gdy się ocknie. Nie wątpiła, że Japończyk będzie zły, że dał się zranić własną bronią.

Allen był bardziej przyziemny, nie jadł od śniadania, więc postanowił czym prędzej coś tym zrobić. Był pewny, że Jerry zostawił mu co lepsze kąski z obiadu, kucharz zawsze o nim pamiętał za co był mu niezwykle wdzięczny.

Lavi skierował się w stronę pokoju Vesper, chciał pocieszyć dziewczynę. Był jej jedynym przyjacielem a to zobowiązuje. Potrzebowała go teraz bardziej niż Bookman, który z pewnością uzna, że w niczym mu się nie przyda przy tłumaczeniu „Sagi Serca Innocence”.

***

Nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. Pod powiekami poczuła wzbierające łzy. „To przecież nie może być koniec” pomyślała bezradnie. Zacisnęła pięści z bezsilnej złości. „Przeklęty Kanda, to wszystko jego wina” krzyczało jej w duszy. Nigdy mu tego nie wybaczy. Gdyby nie jego wybujałe ego, nie doszłoby do tego. Wystarczyło, aby pozwolił odejść Tyki’emu, ale nie, on musiał jak zwykle zrobić po swojemu. „Durny maczo” sklęła go w myślach.

  • Ale Lenalee powiedziała, że… – nie dokończyła.
  • Przykro mi. Przypadek Allena był inny. Jego innocence nie zostało całkowicie zniszczone, jakaś jego część zachowała się w ciele Walker’a. – tłumaczyła cierpliwie Hevlaska. – Niestety twój odłamek został nieodwracalnie unicestwiony. Przykro mi.
  • Nie obwiniaj się. Masz jeszcze Yuki. – starał się pocieszyć dziewczynę Reever. – Nadal jesteś egzorcystką, po prostu od tej pory będziesz miała tylko jedno innocence.
  • Czy istnieje choć cień nadziei? – musiała zadać to pytanie, nie mogła odpuścić jeżeli istniał szansa na odrodzenie się materii.
  • Nie. – pokręciła głową. – Pogódź się z tym, z czasem przestaniesz też odczuwać nieprzyjemne skutki zerwania połączenia ze zniszczonym odłamkiem.
  • Rozumiem. – mruknęła, ściskając w dłoni chusteczkę w której spoczywał popiół, jedyne co pozostało po jej innocence.

Vesper była już niedaleko swojego pokoju, przy jej boku szła wilczyca, która zdawała się wyczuwać zły nastrój właścicielki, przez co nie opuszczała jej nawet na krok. Miała rację, jej pani była bliska załamania. Utrata innocence i ból z tym związany były wręcz nie do wytrzymania. Nie było to już cierpienie fizyczne, jakiego doświadczyła chwilę po rozłączeniu, ale czysto psychiczne. Udręka wewnętrzna była dużo gorsza niż jakiekolwiek obrażenia cielesne. Gdzieś w podświadomości kołatała jej się myśl, że zawiodła – nie siebie, czy odłamek Kości, ale samego Boga. To było niezwykle silne uczucie, niemal namacalnie bolesne.

Gdy weszła do pokoju, spostrzegła siedzącego na swoim łóżku Laviego. Nie powiedział ani słowa, nie przywitał się – po prostu podszedł do niej i wziął w ramiona. To wystarczyło, trysnęła fontanna łez. Wtuliła się w niego z całej siły, tak jakby zależało od tego jej życie.

Rudzielec wziął przyjaciółkę na ręce, podchodząc z nią do łóżka ułożył ją delikatnie na posłaniu, sam kładąc się obok. Dziewczyna natychmiast przywarła do niego.

  • Ciiii… maleńka. Prześpij się trochę, to ci dobrze zrobi. – szeptał tuż przy jej włosach, głaszcząc dziewczynę z troską po głowie. – Będę tu jak się obudzisz. – złożył obietnicę.

Nie odpowiedziała, nie była w stanie. Miał racje, czuła się taka zmęczona. Wtulając się mocno w ciało przyjaciela, położyła głowę na jego piersi. Chwile później pozwoliła sobie na to, aby odpłynąć w ramiona Morfeusza.

***